Linsanity. I znów głośno o NBA

Jeszcze trzy tygodnie był anonimowym rezerwowym, a dziś odwraca uwagę od wielkich nazwisk NBA, a już na pewno porusza azjatycką społeczność w USA. Ekonomista z dyplomem z Harvardu i rozgrywający New York Knicks, Jeremy Lin, jeszcze dobrze nie pokazał, co potrafi na parkiecie, a już będzie walczył o prawa autorskie do sloganu „Linsanity” – czyli ogarniającej sportowy rynek „Linmanii”.

Zanosi się na wojnę o znak firmowy dotyczący sloganu opisującego szalejącą wokół gracza obsesję. Od 4 lutego do amerykańskiego Biura Patentów i Znaków Towarowych wpłynęło siedem wniosków o zarejestrowanie określenia „Linsanity”. Jeden z nich zgłosiła Pamela Deese, prawniczka reprezentująca Lina.

Zgłoszenia dotyczą wykorzystania hasła na wszelkiego rodzaju produktach, od telefonów komórkowych po stroje sportowe. Procedura wydania patentu trwa około roku.

Niestety sława 24-letniego Lina przyszła trochę za późno, by załapać się na niedzielny All-Star Game w Orlando. Żeby jednak za bardzo nie stracić na weekendzie z gwiazdami, NBA przyznało Linowi w piątek osobną konferencję prasową, przywilej przysługujący zazwyczaj tylko szefowi ligi Davidowi Sternowi.

W międzyczasie NBA już liczy zyski ze schodzących na pniu bluz sportowych Jeremy’ego i planuje sprzedaż kolejnych „hitów” takich jak figurki bobble czy pluszaki z jego nazwiskiem. Nie mówiąc o tym, że w Chinach oglądalność meczy NBA wzrosła o 39 procent w porównaniu do ubiegłego sezonu. A „Foreign Policy” spekulował nawet o potencjalnym wpływie fenomenu zawodnika na relacje chińsko-amerykańskie…

Pierwszy zawodnik w NBA o tajwańskich korzeniach chce odnosić sukcesy ze swoim zespołem i skupić się na grze. Ale jak odpuścić Azjacie w NBA, który do i tak skromnych o sobie komentarzy, co chwilę dorzuca wstawki o religii? A pomyśleć, że jeszcze niedawno Lin rozważał trzy opcje: grę za granicą, w D-League lub zrezygnowanie z koszykówki.

Skąd ta nagła “Linmania”? W pierwszych dziewięciu meczach z New York Knicks (od Bożego Narodzenia) Lin zagrał łącznie… sześć minut. Potem nagle zaczął zdobywać po 20-kilka punktów z New Jersey, Utah, Los Angeles… i stał się fenomenem.

Całe szczęście jeszcze przed rozpoczęciem weekendu z gwiazdami w ostatni czwartek Miami Heat rozgromiło New York Knicks, a blady występ Lina pozwolił zatrzymać nieco azjatycką falę i pokazać sportowca w bardziej ludzkim świetle.

Na razie „Knicks” mają na koncie 17 wygranych i 18 porażek, i zajmują 7. pozycję w Konferencji Wschodniej. Także Lin może dopiero pokazać na co go stać, gdy uda mu wprowadzić zespół do playoff po sześcioletniej przerwie.

as

Zdjęcie na stronie głównej: Yu-wen Cheng, VOA

NBA