• RSS
Monday, January 20, 2014 6:14:00 AM
Gdyby zebrać jedenaście milionów małp, każdej dać laptopa i kazać uderzać w klawiaturę dzień i noc, to prawdopodobieństwo zdarzenia, że jedna z nich przypadkiem napisze zdanie „to be or not to be ” osiągnie 50% po tysiącu miliardów lat. Z tym, że tak szybko nastąpi to tylko pod warunkiem, że z klawiatur usuniemy wszystkie znaki poza małymi literami i spacją.



Człowiek, a także, powiedzmy, ameba lub paprotka potrzebują do swego istnienia dużo więcej informacji niż zawarta w osiemnastu znakach. Przy tym nikt im nie „upraszcza klawiatur”. A jednak ewolucjoniści twierdzą, że w pewnym momencie historii Ziemi zupełnie przypadkiem z martwej materii powstały żywe organizmy i, działając zupełnie bezcelowo i na ślepo, zebrały dostateczną ilość informacji, aby powstał człowiek.

Ewolucjoniści twierdzą, że wydarzenia pozornie nieprawdopodobne mogły zajść, gdyż „ewolucja miała bardzo dużo czasu”. Jak dużo? Około czterech miliardów lat. Historia o jedenastu milionach małp mówi nam jednak, że cztery miliardy to nic nie znacząca chwilka. Aby z materii nieożywionej wyewoluował człowiek (a przynajmniej aby miał jakąś istotną szansę wyewoluować) potrzebowalibyśmy zapewne kwintylionów lat i to w warunkach umożliwiających nieustanne bezkarne (tzn. że próby zakończone niepowodzeniem nie zamykają drogi do dalszych prób) losowanie.

Jak ewolucjoniści odnoszą się do problemu nieprawdopodobieństwa?

Coś się stało, bo cokolwiek się stać musiało

Bertrand Russell mawiał, ze jeśli ktoś wyjedzie na autostradę i zapisze numer rejestracyjny przypadkowego samochodu, który spotka, to dojdzie do wniosku, że stał się cud. Bowiem spotkanie akurat tego samochodu było znikomo mało prawdopodobne. Jednak jakiś samochód spotkać musieliśmy, więc cudu nie ma. Jedenaście milionów małp ma równie znikome prawdopodobieństwo wystukania „to be or not to be”, co każdej innej sekwencji osiemnastu znaków np. „ala ma kotka i psa”, czy „abcdefghijklmnoprs”. Coś sensownego małpy zdołają wystukać w ciągu czterech miliardów lat, choć najprawdopodobniej nie będzie to akurat „to be or not to be”

Powstanie człowieka nie jest jednak zdarzeniem pośród innych równorzędnych zdarzeń. Zestawem liczb pośród innych zestawów. Samochodem pośród innych samochodów. Mamy do czynienia z alternatywą żywe – martwe. Czy żywe jest po prostu szczególnym przypadkiem martwego? Przypadkiem tak często się przydarzającym jak, powiedzmy, ciężarówka na autostradzie pośród aut osobowych? Czy zgromadzenie takiej ilości informacji, jakiej wymagają narodziny człowieka jest równie banalne jak spotkanie samochodu w miejscu pełnym samochodów?

Argument Russella jest poważnym nadużyciem. Przenosi on prawdopodobieństwo zdarzenia jednego rodzaju (wynoszące 100%) na zdarzenie zupełnie innego rodzaju, którego prawdopodobieństwa nawet nie próbuje policzyć. Do stwierdzenia, że powstanie człowieka jest zdarzeniem banalnym, wystarcza mu sam światopogląd.

Łagodne zbocza nieprawdopodobieństwa

Richard Dawkins utrzymuje, że powstanie życia i wykształcenie się w drodze ewolucji człowieka, dokonało się dzięki jej „łagodnym zboczom” tzn. stopniowemu nawarstwianiu się przypadkowych zmian poprzez mechanizm selekcji.

W istocie jednak Dawkins po prostu NIE WIE, jak powstało życie i jak wyewoluował człowiek. Posługuje się wyidealizowanymi, uproszczonymi modelami, w których prawdopodobieństwo zajścia zdarzeń zgodnych z tezą autora jest wielokrotnie przeszacowane. (zwróćmy przy tym uwagę, że dziesięciokrotne przeszacowanie prawdopodobieństwa kilku kolejnych zdarzeń powoduje przeszacowanie prawdopodobieństwa zdarzenia finalnego o miliony razy, a przecież mamy do dyspozycji tylko cztery miliardy lat)

Przy tym modele ewolucji prezentowane przez Dawkinsa to czyste fantazje. Być może tak było, ale najprawdopodobniej tak nie było. Autor nie dysponuje dowodami. Źródłem wizji Dawkinsa nie są bowiem fakty, lecz jego głębokie, osobiste przekonanie, że „ewolucja jest ślepa, bezcelowa”, a „człowiek nie jest koroną stworzenia”.

Twórczy grunt, czy przepaść bezsensu?

Religie opierają się na dostrzeganiu twórczego gruntu bytu, jego mocy, którą jedni nazywają Bogiem, inni Brahmanem, naturą Buddy, czy po prostu Mocą. Twórczy grunt bytu odsłania się nam w Objawieniu, ale także w modlitwie i medytacji.

Ewolucjoniści zmagają się z tym twórczym gruntem bytu, zaprzeczają mu. Jednak ich antyreligia nie jest nauką. Jest ideologią, która wymaga wiary w bezsens i nieprawdopodobieństwo.

Zmagania ewolucjonistów z twórczym gruntem bytu są skazane na niepowodzenie, gdyż grunt ten odsłania nam się także poprzez przyrodę.

Zaprzeczanie twórczemu gruntowi bytu wymaga natężenia wiary, do którego nie jestem zdolny. Dlatego wierzę w Boga.

Marek Błaszkowski