• RSS
Saturday, December 31, 2011 4:26:00 AM
Kapitalizm jeszcze nie tak dawno kojarzył mi z systemem, który oparty jest na własnej zapobiegliwości obywateli, szacunku dla pracy, samorządności, uczciwości, prawie i wolnej konkurencji.
Przyznam, że ten obraz świata w ogóle nie przystaje do obecnej rzeczywistości.
Może czas zastanowić się w jakim systemie żyjemy?




Wolna konkurencja

Wolna konkurencja jest, niestety, we współczesnym świecie pustym sloganem. Globalne rynki zostały opanowane przez globalne korporacje. Są to niekiedy organizmy tak ogromne, że ich budżety znacznie przekraczają budżety większości państw, w tym Polski. Organizmy te bez przerwy akumulują kapitał, skupują firmy mniejsze, łączą się z konkurentami. Przepisy „antymonopolowe” wprowadzone w różnych krajach w ogóle nie działają. „Fuzje i przejęcia” ekscytują giełdy i wydaje się, że od szaleńczej akumulacji kapitału nie ma odwrotu.

Globalne korporacje są oczywiście w stanie wyjałowić dowolny rynek z firm małych i średnich. Są poszukiwanymi inwestorami, zatrudniają dużo ludzi. Ich pojawienie się początkowo rozwiązuje wiele problemów. Później jednak rządy państw stają się ich zakładnikami. Nie mogą już zmienić polityki przychylnej dla korporacji, gdyż te zagrożą: zwolnieniem ludzi i przerzuceniem działalności do innych krajów. Ponadto korporacje zatrudniają byłych lub przejściowo „nieczynnych” polityków.

Szary obywatel ma do wyboru – zostać korporacyjnym wyrobnikiem lub umrzeć z głodu. Ta alternatywa z biegiem czasu będzie coraz bardziej wyraźna.

Żeby samodzielnie działać „szeregowy Kowalski” musi sobie znaleźć tzw. „niszę”. Np. Polska jest (podobno) potentatem w dziedzinie listew podłogowych. Takim potentatem Kowalski pozostanie dopóki jakaś korporacja nie stwierdzi, że warto i tę „niszę” zająć. Wtedy wymusi na nim sprzedaż firmy lub go zniszczy.

Szacunek dla pracy

Globalne korporacje starają się lokować produkcję towarów tam, gdzie siła robocza jest tania, zaś wartość wymienną swoich produktów „pompować” poprzez reklamę. Dochodzi do takich absurdów, że koszulka, której wyprodukowanie w kraju biednym kosztuje 5 centów, jest potem jako „markowa” sprzedawana za kilkadziesiąt dolarów. Wartość wymienna została już całkowicie oderwana od pracy. Pracy, a już szczególnie uczciwej pracy, nikt nie szanuje. Szanuje się wartość wymienną. Powiedzmy po prostu. Bogiem świata korporacji jest pieniądz. Dlatego kopacz piłki, którego można wykorzystać do „pompowania” marki, do reklamy, otrzymuje miliony, zaś nauczyciel, czy inny, naprawdę pracujący człowiek, grosze. Oczywiście znany kopacz piłki mógłby i w „uczciwym świecie” stawiać finansowe warunki, ale sytuacja, w której nauczyciel musi oszczędzać kilka tysięcy lat, żeby odłożyć roczną gażę kopacza, to już jest patologia. Nic nie wskazuje, żeby ta patologia miała minąć. Wręcz przeciwnie.

Warto też zwrócić uwagę, że reklamowane nie są przedmioty i ich wartość użytkowa, lecz nazwa korporacji lub kreowanej przez nią marki. I to by było tyle, jeśli chodzi o „szacunek do pracy”.

Własna zapobiegliwość

Oczywiście człowiek wciąż jeszcze może coś zyskać dzięki własnej zapobiegliwości. Może się jednak srodze zawieść, jeśli uzna, że własna zapobiegliwość i oszczędność mogą mu zapewnić poczucie bezpieczeństwa.

Spójrzmy na globalne banki. Ich zarządy zajmowały się działalnością spekulacyjną. Zajmowały się w sposób głupi, nieudolny, powodowane wyłącznie chciwością. Kiedy pojawiły się straty, to właśnie „szeregowi Kowalscy” zostali zmuszeni do pokrycia strat wywołanych cudzą chciwością. A konkretnie zrobiły to państwa z podatków zapobiegliwych Kowalskich. Zaś nieudolne i niezapobiegliwe zarządy banków po staremu żyją w luksusie, grają w golfa i zastanawiają się, czy 100 milinów dolarów premii, to nie będzie czasem za mało jak na ich potrzeby?

Co więcej, „szeregowy Kowalski”, jeśli oszczędzał, to jest narażony na to, że jego oszczędności zje inflacja. Państwa muszą bowiem jakoś poradzić sobie z własnym zadłużeniem, które powstało w wyniku chciwości ludzi niezapobiegliwych, wręcz nieudolnych, ale za to „możnych i wpływowych”.

Kowalski może też w każdej chwili wylecieć na bruk, jeśli globalna korporacja, która wymuszała na nim „lojalność” różnymi chwytami socjotechnicznymi, uzna, że ten rejon świata warto opuścić. Przy tym decyzję o zwolnieniu tysięcy ludzi podejmie osoba mieszkająca daleko i z wielkim trudem, albo wcale, odróżniająca np. Warszawę od Tbilisi. Lojalność na linii korporacja – Kowalski działa tylko w jedną stronę.

Jeśli jakaś grupa funduszy uzna, że warto „zaatakować” walutę danego kraju, albo wpadnie w panikę i ruszy do wyprzedaży akcji we wszystkich krajach na „P” (bo np. tak uznał analityk, którego zaniepokoiła polityka w Pernambuco, a któż by się trudził odróżnianiem Polski od Pernambuco, jeśli ma na głowie cały świat?), albo jakiś 25-letni makler, działający bez kontroli, „skręci” lub przegra sto miliardów, to zarówno „szeregowy Kowalski”, jak i jego ziomkowie znajdą się w chaosie, na bruku, bez pracy i oszczędności. Oczywiście nikt im nie pożyczy nawet 5 złotych na otworzenie warsztatu lub sklepiku ze względu na „ogólną niepewność i spadek zaufania na rynkach finansowych”.

Państwowe czy prywatne?

Ten temat można podsumować tak. Zyski i wpływ na politykę należą do prywatnych korporacji, zaś straty i ryzyko do podatników.

Mogły amerykańskie banki ponieść straty na szaleńczej polityce kredytowej? Mogły przy pomocy oszukańczych ratingów spakować te kredyty w „paczki sekurytyzacyjne” i częściowo „wyeksportować” do Europy? Mogły i tak zrobiły. Dalsze problemy należą już do rządu USA i rządów unijnych, które bez wahania sięgną do kieszeni Kowalskiego, aby te straty pokryć.

Mogły mafijne rodziny Grecji wzbogacić się kosztem państwa? Mogły. Dalsze zmartwienia należą już do rządów unijnych, które znów zaglądają do kieszeni Kowalskiego.

Zmartwieniem Europy zaczyna być to, że i Włochy słyną z mafii. Czy Kowalskiemu jeszcze coś zostało? Bo będzie trzeba znów podnieść podatki.

Samorządność

Na życie Kowalskiego nie ma wpływu to, co się dzieje w jego okolicy, lecz to, co się dzieje globalnie. O tym , jakie sklepy będą otwarte w jego okolicy decyzje zapadną tysiące kilometrów stąd, tak jak i o kursach walut, miejscach pracy, reklamach, którymi będzie molestowany, krachach i stanach euforii na rynkach, rozrywce, którą będzie karmiony, polityce finansowej, od której będzie zależał jego los itd.

Globalne problemy wymagają globalnych rozwiązań. Dlatego bliscy już jesteśmy chwili w której powstanie globalny rząd. Na razie mamy pierwsze zwiastuny. Unijny „rząd gospodarczy” (w planach), współpraca między FED i EBC.

Kto będzie ten globalny rząd kontrolował? Na pewno nie Kowalski. Zastanówmy się, jaki dzisiaj Kowalski ma wpływ na decyzje Unii, na agresywne wojny, które są prowadzone w „jego imieniu” przez NATO, na pokrywanie strat prywatnych spekulantów z jego pieniędzy? Żaden.

Na globalny rząd będzie miał taki sam wpływ, tylko, o ile to w ogóle możliwe, jeszcze mniejszy.

Co to jest??

Podsumujmy. Mamy do czynienia z ustrojem, który:

1) Dąży do globalnego zarządzania

2) Jest, w pełnym tego słowa znaczeniu, oligarchiczny. Przy tym chodzi o oligarchię globalną

3) Wolna konkurencja zachodzi w tym ustroju tylko przejściowo i marginalnie

4) Zapobiegliwość obywateli nie ma wpływu na ich los

5) Praca i uczciwość nie są szanowane, lecz tylko pieniądz i „rozpoznawalność”

Czy to jest jeszcze kapitalizm? Czy jakieś „niewiadomoco”?

Wygląda na to, że bardziej „niewiadomoco”. Warto być tego świadomym. Być może nie jest odległy dzień, w którym obudzimy się w globalnym Imperium. Dzień w którym dla naszej obrony „przed terroryzmem” zostaniemy pozbawieni wszystkich praw i stanie się tak, jak przepowiedział Św. Jan w Apokalipsie, że kto nie zgodzi się „przyjąć znamienia” tej Bestii, nie będzie mógł kupować ani sprzedawać. Ale to już temat na zupełnie inny wpis.

Marek Błaszkowski