Cannes: tu dla sławy zrobi się wszystko!



Na Croisette, głównym canneńskim bulwarze, już od godziny szesnastej poruszenie. Pośród rozentuzjazmowanego tłumu przemykają panie w brokatowych sukniach i panowie we frakach. Wszyscy kierują się w stronę Pałacu Festiwalowego, gdzie wieczorem odbywa się oficjalne rozpoczęcie największej imprezy filmowej na świecie.


Nie wszystkim jednak dane będzie w niej uczestniczyć; na ulicach roi się od ekscentrycznych kinofili w wyjściowych strojach, którzy z ręcznie wypisanymi  tabliczkami polują na cenne zaproszenia na galę. Pod głównym wejściem gęstnieje tłum, złożony z polujących na atrakcyjne ujęcie paparazzi, uzbrojonych w poręczne aparaty  fanów i szukających ciekawego materiału dziennikarzy. Szczytem festiwalowego poświęcenia wykazują się ci, którzy już od wczesnych godzin porannych czatują na aluminiowych drabinkach, poprzypinanych rowerowymi zapięciami do barierek. To Cannes – tu dla sławy zrobi się wszystko!

Obiektywy aparatów fotograficznych jak co roku maja szanse uchwycić mnóstwo interesujących postaci. 65. Festiwal nie zawiedzie tych, którzy czekali na gorące nazwiska. Po czerwonym dywanie przejdą między innymi Diane Kruger, Nanni Moretti (przewodniczący jury konkursu głównego), Alec Baldwin, Tim Roth, Shia LeBouf, Michael Haneke, David Cronenberg, Bernardo Bertoluuci, Alan Resnais, Abbas Kiarostami i Ken Loach.

Cannes ma niezwykłą zdolność łączenia popularnych medialnie nazwisk z wysokim poziomem artystycznym. Film otwarcia - Moonrise Kingdom ulubionego hipstera kina amerykańskiego Wesa Andersona jest na to najlepszym dowodem.
Z jednej strony gwiazdy: Bruce Willis, Edward Norton, Frances McDormand i Bill Murray. Z drugiej – unikalny obraz Amerykańskiej rzeczywistości lat sześćdziesiątych. Poprzez wybór tego filmu jako produkcji otwierającej Festiwal, selekcjonerzy automatycznie podnieśli poprzeczkę. Anderson w charakterystyczny, autorski sposób patrzy na chętnie podejmowany przez filmowców temat - kontrkulturową rewolucję w Ameryce. Unika jednak pułapki konwenansu, udaje mu się przetworzyć znane klisze i zyskać nowa jakość.



Uroczyste otwarcie festiwalu w Cannes, fot. FORUM


Anna Bielak: W historii, którą opowiada Wes Anderson jest świeżość, której brak dziś w większości filmów podejmujących temat kontestacji. „Moonrise Kingdom” jest miejscem, w których schematy zostają przewrócone do góry nogami, a pierwszoplanową rolę odgrywa ironia.

Anna Tatarska: Jestem wierną wyznawczynią Andersona, jego zabawno-smutne mikrokosmosy z inteligencką, neurotyczną podszewką zawsze kradły mi serce. „Moonrise...” to chyba pierwszy przypadek, kiedy w tej wizji dorosłego dziecka widzę pewne wyrachowanie, przesadne skupienie na konwencji, która odciąga uwagę widza od treści.

AB: Dokładnie. Mam bardzo mieszane uczucia wobec formy, w którą Anderson ubiera swoje opowieści. Już starannie wystylizowana czołówka filmu zwróciła moją uwagę na to, że akcja rozgrywa się w czymś, co przypomina wielki domek dla lalek. Poczułam, że jestem w świecie, który jest kolorowy, fascynujący, ale sztuczny i zupełnie nieprawdziwy.

AT: Mam wrażenie, że teatralność, umowność formy zawsze była u niego szczerze zaznaczana już na samym początku. Podobnie jak Todd Solondz, Anderson chętnie wraca do wcześniej wykreowanych postaci (Suzy przypomina Margot, graną przez Gwyneth Paltrow w „Genialnym klanie”). U Andersona zawsze  ujmowała mnie dziecięca wrażliwość, w której nie widziałam śladów strategii. Tu jest inaczej.

AB: Tutaj dzieci od jakiegoś czasu przygotowywały plan, który w końcu wprowadziły w życie. Idąc śladami Suzy' i Sama, którzy porzucili zinstytucjonalizowaną rzeczywistość (dwunastolatka rodzinę, skaut swój zastęp) i szukali swojego miejsca poza światem, wracałam myślami do kultowych filmów datowanych na okres kontestacji - Badlands” Terrence'a Malicka czy Bonnie i Clyde'a”Arthura Penna. To najpełniej udowadnia tezę, że kiedy w grę wchodzą dziecięce zabawy linia między niewinnością a okrucieństwem jest bardzo cienka, a fantazja nie ma granic.

AT: Cieszę się, że „Moonrise Kingdom” otwiera konkurs główny, jak zawsze kiedy środowiskowy outsider – a takim jest Anderson - dostaje bilet do świata blichtru i zaszczytów. Jednocześnie trudno jest mi sobie wyobrazić, żeby ta produkcja mogła zdobyć tu jakiekolwiek laury. Tym bardziej, że, jak głoszą plotki i ploteczki, tegoroczne szranki maja ociekać krwią i dosadnością wizualną. Anderson powinien zachwycić widzów, którzy nie znają jego wcześniejszych filmów. Tym, którzy zdążyli się już w nim zakochać, zabraknie wolności, nie dbania o konwenanse i szaleństwa.

AB: Myślę, że będą mogli zasmakować wszystkiego, o czym wspomniałaś oglądając najnowszy film Michaela Haneke. Podejrzewam, że austriacka „Miłość” jest uczuciem, które jest wolne od wszystkich emocji, które mogą się nam z nią kojarzyć. Haneke nigdy nie dbał o to, by widzowie czuli się komfortowo oglądając jego filmy, zwykle doprowadza ich do szaleństwa rozbijając oswojony świat, do którego zdążyli się przyzwyczaić.

AT: Zadania nie ułatwi im też Ulrich Seidl, nazywany przez krytyków „społecznym pornografem”.Paradise: Love, opowieść o europejce szukającej miłości w jej płatnym królestwie na pewno wzburzy co poniektórych. Do tego w konkursie mamy laureatów z lat poprzednich: Apichatponga Weerasethakula, Cristiana Mungiu. A stawkę podbijają mistrzowie: Ken Loach, Abbas Kiarostami, Carlos Reygadas... Myśle, że ciężar gatunkowy ich produkcji sprawi, że bajkowa ironia Andersona zejdzie na dalszy plan.

 

Anna Bielak, Anna Tatarska / portalfilmowy.pl
Źródło: Portalfilmowy.pl