"Iron Sky" powstało dzięki crowd fundingowi



Niedawno do kin wszedł „Iron Sky” w reżyserii Timo Vuorensola, głośny film pokazany premierowo na tegorocznym Berlinale, któremu w niemieckich kinach udało się zrobić lepszy box office, niż hitowym „Igrzyskom śmierci” i „Titanicowi 3D”. Projekt o tyle nietypowy, że ta raczej niepoprawna i przecząca historii komedia o inwazji nazistów z księżyca powstała w dużej mierze dzięki mobilizacji fanów projektu działających w sieci.

Oto gdy w 1945 roku III Rzesza chyli się ku upadkowi, z tajnej bazy na Antarktydzie naziści wysyłają na Księżyc misję ostatniej szansy, która buduje tam tajną bazę. Osiemdziesiąt lat później Ziemia ma stać się celem kontrataku imperium führera, który skalą zniszczeń przyćmi nawet kosmiczną zagładę z „Dnia Niepodległości”. Diabelski plan zemsty realizuje się na ekranie w formie pastiszu i drwiny ze schematów kina wojennego i katastroficznego.

"Iron Sky", fot. Kino Świat

Współprace twórców z internautami miały już w kinie miejsce, ale tu odbyło się to na niespotykaną dotychczas skalę. Za pośrednictwem sieci udało się zebrać aż milion euro na produkcję, co stanowi ponad 10 proc. budżetu tej europejskiej koprodukcji. Dzięki Youtubowi, Facebookowi i własnej stronie, filmowcy byli codziennie w kontakcie z grupą około 200 tysięcy fanów, którzy przekazywali dalej informacje o nietypowym projekcie. Między innymi dzięki temu do filmu udało się pozyskać europejskie gwiazdy. I sprawa zaskoczyła: w 2008 roku międzynarodowi dystrybutorzy kupili film jeszcze przed zdjęciami, potęgując napięcie oczekiwania.

Obraz można było zresztą wesprzeć nie tylko finansowo, ale też podsuwając pomysły, promując produkcję na portalach społecznościowych i współtworząc sam film: fani wymyślali na przykład imiona bohaterów i wykonali trójwymiarowy model statku kosmicznego, potrzebny w czasie postprodukcji. Jeśliby więc policzyć ich wkład pracy, udział internautów w projekcie byłby jeszcze znacznie większy.

Zbieranie pieniędzy na film, ostatnio przede wszystkim za pośrednictwem Internetu, nazywa się crowd fundingiem, czyli odwołuje się do zaangażowania dużej liczby ludzi (od angielskiego słowa crowd – tłum). Jego początki sięgają 1997 roku, kiedy brytyjska grupa rockowa Marillon otrzymała w ten sposób fundusze na organizację amerykańskiej trasy koncertowej. W przypadku produkcji filmowej internautów traktuje się jako inwestorów lub wynagradza ich udział gadżetem filmowym albo umieszczeniem nazwiska w napisach.

Tak zrobił już kilka lat temu młody reżyser Artur Wyrzykowski, który dzięki stronie internetowej zebrał fundusze i nagłośnił swój krótkometrażowe projekt „Wszystko” z gwiazdorską obsadą: Antonim Pawlickim i Martą Żmudą-Trzebiatowską. Od internautów otrzymał blisko 30 000 zł. Ale nowatorska wtedy w Polsce metoda przyciągnęła także uwagę Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, który objął patronat nad projektem i wsparł go finansowo oraz firmy Spectator, dzięki której film trafił rok temu do regularnej dystrybucji kinowej. A w maju tego roku film będzie miał premierę w sieci. - Produkcja i zbieranie funduszy trwały dwa lata, kolejna dwa poszukiwanie dystrybutora, ale dzięki wparciu wielu ludzi i instytucji udało mi się zrobić wymarzony film – przyznaje Wyrzykowski na stronie internetowej.

Następnym krokiem będzie więc dla naszej kinematografii pełnometrażowy obraz sfinansowany przez internautów. Wygra ten, kto pierwszy wpadnie na dobry pomysł, jak dotrzeć i przekonać ludzi do zainwestowania w ryzykowną ale i bardzo pociągającą przygodę, jaką jest film.


Aleksandra Różdżyńska / Portalfilmowy.pl
Źródło: Portalfilmowy.pl