Jeden procent najbogatszych ludzi świata, to w połowie Amerykanie

Ekonomista Banku Światowego zdecydował się wylać Amerykanom kubeł zimnej wody na głowę i uciąć narzekania na biedę i kryzys w USA. Branko Milanovic w swojej książce „The Haves and the Have-Nots” pisze, że Stany Zjednoczone mają nieproporcjonalnie dużą liczbę światowych bogaczy.

Posługując się najnowszymi dostępnymi danymi z 2005 roku ekonomista wylicza, że wystarczy dysponować, po odliczeniu podatków, dochodem w wysokości 34 tysięcy dolarów rocznie, by zmieścić się w 1 procencie najbogatszych ludzi świata. (Oczywiście na jedną osobę, co oznacza, że czteroosobowa rodzina musiałaby zarabiać 136 tys. dolarów.)

Milanovic obliczył, że połowa tych szczęśliwców, czyli 29 mln osób, mieszka w USA.

Kolejne cztery miliony to mieszkańcy Niemiec. Pozostali rozsiani są po Europie, Ameryce Łacińskiej i kilku krajach Azji. Statystyki zupełnie ominęły jedne z najbardziej zaludnionych miejsc na Ziemi – Afrykę, Chiny i Indie.

Podczas gdy w USA najszybciej rosną dochody najbogatszych i najszybciej przybywa milionerów,  Milanovic zwraca uwagę na szybko przybywających w skali światowej członków klasy średniej. Dodaje jednak, że to wciąż powolne zjawisko, bo rynki wschodzące wychodzą od bardzo niskiego poziomu dochodów.

Problem pojawia się, gdy przychodzi nazwać klasą średnią Amerykanów, którzy żyją na znaczkach żywnościowych. Bo prawdziwa globalna klasa średnia, wskazywana przez medianę dochodów, nie ma ani własnego domu, ani samochodu, nie mówiąc o oszczędnościach i wysłaniu dzieci do college’u. Takie rodziny utrzymują się z 1,225 dol. rocznie. Co ciekawe, szacunki Milanovica biorą pod uwagę różnice w kosztach życia na świecie.

Ogólnie rzecz biorąc, nawet najbiedniejsze 5 procent obywateli USA cieszy się lepszą kondycją finansową niż dwie trzecie reszty świata.

 

as