Stary roku, jaki byłeś?

Przełom starego i nowego roku to czas podsumowań. Setki rankingów sugerują co było najważniejszym wydarzeniem minionych dwunastu miesięcy. Kto dokonał największej przemiany, kto jest największym przegranym? Jednak to czas pokaże, co naprawdę zapamiętamy z 2011 roku.

Znamienny wydaje się fakt, że choć kryzys finansowy przez długie miesiące był tematem numer jeden, to jednak nie on wbił się w pamięć przeciętnego obywatela świata. Kryzys nie odcisnął się raczej w zbiorowej świadomości za sprawą przełomowych decyzji zażegnujących światową recesje. Bardziej można go odczuć po prostu w portfelu. Nazwy kolejnych ustaw poza wielkimi nadziejami, które są z nimi związane mają zbyt długi czas swej realizacji, by wydostać z fiskalnej zapaści „tu i teraz”.  Rok 2012 nie zapowiada się pod tym względem łatwiejszy. Prawdopodobnie więc strach państw przed poznaniem niewidzialnej siły agencji ratingowych wciąż będzie istotnym elementem dnia codziennego.

W minionym roku prezydent Barack Obamabez względu na to jak jego walkę z kryzysem, zaistniał w kilku istotnych i ważnych wizerunkowo akcjach. Zabicie Osamy bin Ladena to od dawna wyczekiwany przez Amerykanów krok.  Nie tyle uzasadniający walkę ze światowym terroryzmem, co pozwalający na chwilowy w niej oddech. Po drugie, być może jednym z niewielu znaczących momentów czterech lat urzędowania demokraty z Chicago będzie właśnie przemówienie oznajmiające zgładzenie terrorysty numer jeden.

Kolejna ważna chwila dla Stanów Zjednoczonych – zakończenie operacji wojskowej w Iraku, to też spory bagaż PR-owskich punktów. Wszak nie on rozpoczął tę w gruncie rzeczy niepotrzebną wojnę, a że zakończył ją w tym, a nie innym momencie, to nie przypadek biorąc pod uwagę, co czeka prezydenta już za kilka miesięcy. Obama lubi znaną z przeszłości ideę „he keeps us out of war”, ale zapowiada również, że nie zawahałby się zniszczyć atomowych instalacji w Iranie.

Za sprawą wyścigu o prezydencką nominację  Partii Republikańskiej, wydarzenia bieżące w drugiej połowie roku często schodziły na drugi plan. To, co dla wielu jest esencją uprawiania polityki, czyli wyborcze szaleństwo, rozpoczęło się bowiem na dobre. Amerykanie zaprzyjaźniali się z kandydatami i ich pomysłami dla Stanów Zjednoczonych na najbliższe lata. Fakt, że naa starcie nie objawił się żaden zdecydowany faworyt może być odbierany zarówno jako siła, jak i słabość Republikanów. Pierwsze wystąpienia, spoty czy debaty przynosiły raczej więcej pytań i wątpliwości niż podpowiedzi co do wyboru najlepszego pretendenta do zmierzenia się z Obamą. Dla Grand Old Party korzystne byłoby wyłonienie pewniaka do nominacji możliwie szybko. Czas odgrywa kluczową rolę. Wszyscy zdają sobie sprawę, jak trudno jest zawsze pokonać urzędującego prezydenta. Nawet, gdy rządzi w trudnych czasach i łatwo go atakować. Pierwszy poważny sprawdzian dla Republikanów tuż po nowym roku – w prawyborach w stanie Iowa.

Na świecie odchodzący rok zaznaczył się jako czas głośnych protestów i krwawych rewolucji. Na kanwie wydarzeń Arabskiej Wiosny, demonstracji w Grecji, Rosji, a także działalności ruchu „oburzonych” tygodnik Time przyznał tytuł roku „Protestującemu”. Abstrahując od polityki wybierania przez Tima’a człowieka roku, nagroda dla „Protestującego” skłania do refleksji nad kondycją współczesnego przywództwa politycznego.  Ciekawe, że demonstracje miały i mają miejsce zarówno w miejscach, gdzie są wpisane znaną obywatelom demokrację, jak i tam, gdzie jest jest ona marzeniem.  Oba przypadki cechuje brak jednego, wyrazistego lidera wspomnianych ruchów. Być może najbliższe miesiące będą kontynuuacją dochodzenia do głosu potężniejszych grup domagających się zmian w poszczególnych państwach. To już jednak temat na roku 2012.

Maciej Głaczyński

InformacjeUSA.com